Artur Grabowski
ROZTOPY
Tak będzie
Jeziorka w błocie, kratery
zgaszonych erupcji. Spróbujemy zajrzeć
w ciało — zobaczymy chwiejny
obraz, maskę z trudem trzymającą
się oddechu.
Zdążymy, zdążymy przed czasem
uliścienia nieba, przed porą
suchego naskórka, prochu i popiołu;
zanim lato przygna cień do lasu
zmusi niedobitki śnieżnej armii
do odwrotu.
Ale jeszcze jasno, ptaki
remontują gniazda, światło
przesypuje się przez zesztywniałe palce
niespełnionych modlitw, głosy
nie lęgną się w czarnych koronach
nad naszymi snami.
Tak będzie
A teraz
czekamy. W prześwicie
obnaża się niebo, a ziemia
pozwala nam wkładać
sobie ręce w rany.
CHULIGAN (elegia rzymska)
Czarny śnieg w kędziorach marmurowej brody. Nie ma
Znaków (nikt nie oczekuje cudu), że poczyna się od nowa
Rok, wiek, tysiąclecie, era. Jakby Jezus
Z Nazaretu nie urodził się, nie umarł, nie zmartwychwstał
I nie został wzięty, nie zasiada po prawicy. Nie ma
Słońca. Chmury dotykają dachów jak prezerwatywy
Wypełnione wodą w śmigus Dyngus; całe stado
Sunie w stronę, wyrośniętych nad kopuły, świerków
Campanilli. Wkrótce place zmienią się w baseny, a fontanny
Odkryjemy jako urządzenia do odnowy biologicznej.
Roma będzie sanatorium z tradycjami? Czekam
Aż w ruiny wpełznie ciało, żeby zmienić skórę; cera
Po peelingu odmłodnieje, ale zrobi się wrażliwsza. Dotyk
Może być bolesny; jak za pierwszym razem, kiedy tracąc
Kształt stworzenia zyskiwałaś rozkosz formowania
śmiertelnymi dłońmi. La Citta Eterna, tutaj drogi
Zawracają, kolumnada zgarnia karawany
W stado. Klaszczą. Jak gołębie, które płoszy
Pierworodny strach; zagnieżdżają się na chwile
W zesztywniałych gestach świętych komediantów
I patrzą pod nogi. Może, gdy będziemy
Bliżej grzechu, szklane drzwi do Paradiso
Prysną od kamienia z ręki tego chłopca,
Który tam ucieka. "Gońcie go! Chuligan! Czy ktoś
Widział jak wyglądał? Czy ktoś go rozpozna?"
styczeń 2002
NIE MA
(sekwencje scholastyczne)
Tomaszowi Róży
Pchając wózek po Plantach w dniu świętej Barbary
(Julia śpi do nieba) patrzę
na gałęzie: na sinym naskórku
blizny mówią przez zrośnięte wargi:
Oto trwa wielka niemota
transfiguracji.
Pode mną
liść podobny do cudownej fotografii
sławnego poety z odrutowanym obliczem?
Analiza jest bezsilna — nie zdolna zagarnąć
w zagrodę formy rozmiękłych szczątków
żółtej materii; chude jak rysunki,
lgną do butów, rozłażą się po asfalcie,
aż przestają przypominać. Nieskończony
nie napiera na granice,
więc domyślam się do nich,
jak do ciepła w nocy; wtedy widzę:
w żyłkach odkłada się marmur
na uniwersalia.
Skup się, mówią (mówią?) podręczniki medytacji,
na jednym punkcie, to może
być plamka dziury (być dziury?); rozpadlina
między relikwiami — miejsce
w łapce klonu, w dłoni kasztanowca,
w sercu lipy — stygmat,
otwarty ślad wskazującego
(Julia otworzyła oczy,)
palca. (zaraz zacznie płakać.)
NIEME KINO (alba wieczorna)
Chmury odsłaniają góry. Pasek pomarańczowego
blasku odróżnia je wreszcie
(cały dzień czekania) — krótko
ale ostatecznie. Niebo
niemo kładzie się pod kształty.
Na chwilę przed końcem seansu
następuje moment deziluzji: wizerunki
dojrzewają — odklejają
się od napiętego tła:
chłopak ma już za plecami maturalną fotografię
ojca, dziewczyna schodzi z prześcieradła
jak z ikony zwiastowania.
Szczelinę za nimi
zasypuje rzeka.
Z drzew opadają szczegóły
(żar jest szybszy od światła),
czernieją w siebie, do pierwszej formy
— tej którą rano (wierzę,
bo nie zbudzę się przed świtem)
wyświetli głębia ekranu.
Bukowina Tatrzańska, 22092000.
BUTY
Spłoszyłem jelenia; biegnie
przez niebieski śnieg. Dlaczego
boją się mnie niemi
współmieszkańcy? Podbiegł
pies; nie szczeka, klepię go po szyi,
nie ściągając rękawiczki. Wrony
poderwały się — usiadły; czcionki?
Słyszę tylko buty:
płoszą i szyfrują.
WYSEPKA (emblemat)
a horyzont mógłby
być krawędzią świata, nie kresem
widzenia; wiatr mógłby
skierować ku nam żaglowiec
odkrywców spragnionych podboju,
którym, po krótkim oporze,
dalibyśmy się skolonizować
Tak, musimy
w to uwierzyć Robinsonie, jeśli
chcemy wrócić; bo inaczej
przyjdzie na tej ziemi
zbudować królestwo
— bez granic, w zasięgu wzroku.
NIE BĘDZIE
Chmury ślepe, wzdęte, z martwym
płodem (ucisk pod przeponą) deszczu;
wiatr niesie od winnic
(są tam, są na pewno)
smród słodkiego octu
z kiści zzieleniałej ikry. Nie bierz
parasola, ubierz
tylko kurtkę.
19 marca 2002.
ODPOCZYNEK, POSTÓJ
Szum stamtąd, z tych czarnych
drzew za żółtym grzbietem:
Dunajec? Może on mi daje
znać o sobie? Znak
osobie?
Cisza
jak po Wietrze; jego
oddech mija mnie,
nie wraca.
Zanim ruszę dalej,
rytm wstrzymanych kroków
tętni w płucach:
tu, tam — tu, tam
Copyright © Artur Grabowski
|