Krzysztof Koehler
MSZA O CZWARTEJ
Nie dzwonią jeszcze. Od
północy idą chmury i
słychać pomruki. Gdzieś
za górą czai się już wiatr,
ale teraz jeszcze słońce
powstrzymało blask
i tak trwa,
jakby to miało się
dziać więcej niż ma-
jeszcze jest czas, ale stare
kobiety wychodzą na drogę
i idą do kościoła.
Msza o czwartej,
jak wypełnienie
drugiej połówki
niedzieli ołowiem
samotnej modlitwy;
jeszcze jest czas —
ale stare kobiety
już wychodzą na
drogę;
nie wieje jeszcze wiatr,
a na asfalt naciera rozpaczliwie
słońce jakby ostatni raz,
i wciąż jeszcze jest czas,
bo msza jest o czwartej
i nic nie musi się stać
wyjątkowego, stare kobiety
zapełniają popołudnie
wyjściem na mszę —
tę niedzielną telenowelę,
którą grają od dwóch tysięcy
lat i będą grać
tyle ile trzeba (a ile?)
lat;
jest go tyle, że można wyjść
i spokojnie kuśtyk, kuśtyk
do drzwi, nim wiatr, nim
deszcz, nim grom; zdążyć
przed,
dojść,
doczłapać
2.
odrywająca się tapeta, nadłamane drzwi,
piec, rodzinne zdjęcia, koronki, makaty, krakowiaki
w oknach i przekręcanie zamków
cykcyryk;
jakby usuwały się spod lawiny,
unikały kataklizmu, umykały powodzi;
na chybotliwych łódkach wpływały
z wąskich stróżek do szerokiej rzeki;
och, gwałtownie się przeleje przez brzegi,
i zatopi drogi: po kolana, po pas, żywioł, i
niesione prądem całe drzewa, śmieci,
jakieś wypłukane przez kataklizm schowki
za drewutnią, kolorowe magazyny,
sporo nagich kobiet, strzępy, co
ukryte to jawne, co jawne to
stracone: trzęsienie ziemi, powódz,
powietrzna zaraza.
3.
I obroń nas: obroń nas: obroń nas,
od,
zachowaj nas,
umieść nas w swoim zanadrzu, w
zarękawkach, mufkach, ukryj nas
głęboko, niech oczy nasze, przerażone,
nie wiodą po spęknięciach na szpitalnej
ścianie, niech nie budzi nas trzask wiader,
w porze karmienia, niech nie osłania nas
strach o to, co może się stać, niech
nie stanie się nic, co by miało
skręcić naszego życia kark, niech
nie zdarzy się nic, jeśli może, nic
nic, nic; abyśmy się już nie lękali
aby nas nie karmił strach.
4.
A wtedy zapytał się mnie czy
widziałem jak się obsuwa
ziemia!
Więc tak mu powiedziałem,
że tak, tak widziałem, jak pękły
fundamenty i na nic się zdało,
że kobiety z krzykiem biegały i
że najpierw ruszyła ziemia, potem
rozszedł się dach i to, co ukryte
(ach, zacieki nad piecem i ślady
naszych igraszek z żoną,
ślad jej stopy na ścianie, taki tam
nasz znak) stało się jawne. I
widziałeś nas tam, jakby nagich,
odkrytych, wydanych już, ale deszcz
otoczył nas kołdrą; i byliśmy
wewnątrz, na zawsze znowu już
I to mówiłem mu, ale nie do końca,
bo słyszałem trzask, a potem huk, jakby
obsuwała się ziemia, pomyślałem,
koniec, no to ładnie, i widziałem ten dach,
krach, zwyczajny krach.
Było trochę odskładane.
I było już przygotowane
jak w ręku los,
widziałeś nas, twoich,
wydanych, obdartych,
nagle poddanych
5.
Nawet gdy nie przyjdzie burza
czekaj na grzmot, na grom!
“starałam się zdążyć,
córka przyjechała z miasta
a jej pociąg zakrył stukot
gromów a jej stukanie do drzwi
pierwsze krople;
zerwałyśmy kilka kwiatów, lewkonie,
bławatki i te, co rosną koło studni,
malwy czerwone i z nimi
poszłyśmy, Ave Maria,
do kościoła, niosąc kwiaty
Stella Maris, a potem na grób
O Jasna Gwiazdo morska
O porcie tonących
fala przed nami
weszła przez próg”
6.
A jeśli nic już, to chociaż
i świerszcze i muchy
bo cokolwiek się stanie
to i tak niewiele pozostanie
z mowy, strzępy, zdania
urwane, wcale nie te
układane podług prawideł
ale przypadkowe, wyrwane,
ach, ocalone, wcale nie tak, nie
te, co miały być ocalone,
te pozostały jak kamienie
wystające nad nurt; więc
nie oczekuj tu, że ma się spełnić jakaś
gra czy los, czy fatum
nic się nie stanie
wszystko się stanie,
cokolwiek się stanie
będzie jak darowane
nie to co chciane
nieposkładane,
porozwalane,
czy przegrane:
do czwartej
jeszcze szmat
jeszcze masz
czas
lipiec-sierpień 2000
© Krzysztof Koehler
|