TSQ on FACEBOOK
 
 

TSQ Library TÑß 34, 2010TSQ 34

Toronto Slavic Annual 2003Toronto Slavic Annual 2003

Steinberg-coverArkadii Shteinvberg. The second way

Anna Akhmatova in 60sRoman Timenchik. Anna Akhmatova in 60s

Le Studio Franco-RusseLe Studio Franco-Russe

 Skorina's emblem

University of Toronto · Academic Electronic Journal in Slavic Studies

Toronto Slavic Quarterly

Kristen Thomson

Ja, Klaudia


Tytuł oryginału angielskiego: I, Claudia Przełozył Krzysztof Zarzecki

Kristen Thomson jest nagradzaną młodą gwiazdą teatru kanadyjskiego, a Ja, Klaudia to pierwsza sztuka jej autorstwa, monodram, który miał swoją premierę w Toronto w marcu 2001, a w roku 2002 był dwukronie wznawiany na dwu róznych scenach tego miasta. Za swój debiut dramaturgiczny Kristen Thomson otrzymała kanadyjską nagrodę teatralną roku 2001, Dora Mavor Moore Award, w kategorii zarówno najlepszej sztuki, jak i najlepszej wykonawczyni. W kwietniu 2002 Kristen Thomson odbyła ze swoim monodramem tournée po Węgrzech, gdzie grała po angielsku w Budapeszcie, Debreczenie, Pecsu i Szegedzie.

Jak wyznała autorka w jednym z wywiadów, pomysł sztuki zrodził się z ćwiczeń improwizacyjnej gry w maskach, stosowanych w montrealskiej szkole teatralnej. Zmieniając w głębi sceny maski i symboliczne elementy stroju, aktorka odmienia w swoim przykuwającym monodramie głos, ruchy i osobowość, by grać na przemian cztery postacie. Główną bohaterką jest kończąca trzynaście lat Klaudia, przezywająca dramat rozwodu rodziców i wyzwolony poczuciem krzywdy młodzieńczy bunt. Pozostałe postaci to mówiący łamaną angielszczyzną imigrant z fikcyjnego kraju bałkańskiego Drachman, woźny szkoły powszechnej, w której kotłowni Klaudia znajduje schronienie w czarnych chwilach; wiekowy dziadek Klaudii, Douglas; oraz przyjaciółka jej ojca, a później jego nowa zona, trzepiąca językiem, przebojowa Leslie. Wygłaszany na tle kotłownianej graciarni monolog dziewczynki, przeplatany wtrętami trojga współuczestników jej dramatu, wywołuje w wykonaniu Kristen Thomson to salwy śmiechu, to łzy wzruszenia, by na koniec pozostawić widzom satysfakcję z uczestnictwa w pięknym, mądrym, ludzkim spektaklu.
Karin Thomson w maskach
Karin Thomson w maskach. Reprodukcja wg magazynu Elm Street

“Maski to dla mnie czysta magia teatru”, mówi aktorka Kristen Thomson, która po latach pełnych zachwytu recenzji (role w Problem Child, The Memory of Water), spróbowała swego talentu w dramatopisarstwie. W swoim monodramie Ja, Klaudia gra ona w maskach, kreując cztery postacie: 12-letnią Klaudię, która się boryka z rozwodem rodziców (w berecie); nową przyjaciółkę jej ojca, Leslie (w czarnym swetrze); woźnego w jej szkole, Drachmana (w skórzanej kurtce); i jej dziadka Douglasa (na krześle). “Zasłaniasz twarz kawałkiem plastyku i nagle przemieniasz się w 83-letniego męzczyznę. To zdumiewające”, mówi Thomson.
Po dwu latach intensywnego cyzelowania tekstu ulubienica krytyków nabrała nowego szacunku dla pisarzy. “Kiedy w przyszłości będę próbowała sztuki innych, będę trzymała buzię na kłódkę”. Ja, Klaudia będzie wystawiana w Tarragon Extra Space na przedpremierowych przedstawieniach zamkniętych od 27 marca do 1 kwietnia i na przedstawieniach otwartych od 3 kwietnia do 6 maja [2001 roku].

Heather McArdle

Osoby

Drachman
Klaudia
Douglas
Leslie

[W oryginalnym przedstawieniu wszystkie osoby grane przez Kristen Thomson]

(Kotłownia w budynku szkoły powszechnej. Scenę zasłania czerwona kurtyna. Przed kurtyną pojawiają się kolejno plansze z odręcznymi obwieszczeniami. “Drachman przedstawia”. “Ja, Klaudia”. “Występuje Klaudia”. “I inni”).

Drachman: Pani i panowie. Ja musi bardzo przeprosi, bo mi się spodział jeden plakat — i to jest okropna wstyd, bo to mój miłowany plakat, żeby witać każde osobe, kto tu przyszli. To teraz ja musi sam zamiast ten plakat witać bardzo serdecznie każdemu widzu, naprawdę z głębi sercu witać każdemu widzu. Więc witam serdecznie każdemu jednemu państwu.

(Odwróciwszy się, żeby odejść, natyka się nieoczekiwanie na cylinder. Ogląda go zaskoczony. Robi się nagły błysk i Drachman wyciąga z cylindra motyla.)

Klaudia: Wpatrywaliście się kiedy w siebie tak długo, że oczy zaczynały wam zachodzić krwią? Bo ja tak. Często się wpatruję.

Zaprosiłam kilka koleżanek do domu, żeby razem przygotować prace na wystawę przyrodniczą. I co, żadna nie chciała przyjść. Nie wiem. Nie mieszkam teraz w tej samej dzielnicy co one, więc mówią, że to za daleko dla nich jechać do mnie metrem. Ale ja myślę, że to nieprawda, bo mnie dojazd zajmuje najwyżej dwadzieścia minut. Więc tak sobie myślę, że może one kłamią. Nie wiem. A może ich rodzice się o nie boją i nie pozwalają im jeździć metrem, nie? To jest możliwe. Bo niektórzy rodzice trzęsą się okropnie nad swoimi dziećmi. A znowu inni wbijają dzieciom w głowę, jak się mają zachowywać na ulicy. Ja to jestem obkuta. Ta-ak.

Mamusia zapisała mnie na specjalny kurs. Uważała, że mi to potrzebne teraz, kiedy muszę jeździć metrem z domu i z drugiego domu, od tatusia, też.

Niektórzy uważają, że centrum Toronto jest niebezpieczne. Ja tak nie uważam. Ja to uważam, że jak się jest gdzieś, gdzie nie ma ludzi, to jest niebezpiecznie, no nie, bo nie ma nikogo, kto by się za tobą ujął albo w ogóle widział, widział, że coś złego ci się dzieje. Więc to, uważam, jest niebezpieczne. Jak nie ma nikogo, kto by ciebie widział. No nie? Ale w ogóle bezpieczeństwo to dla mnie bardzo ważna sprawa. Ta-ak. Tak, bardzo ważna sprawa z bardzo przerażającego powodu, no bo wiadomo, są na tym świecie osoby bezbronne, i ja do nich należę. Gdybym mieszkała gdzieś na farmie, była prostą wiejską dziewczyną, to może, może życie by mnie tak nie przerażało. Bałabym się może tylko, żeby jakaś maszyna nie ucięła mi ręki. Ale ja mieszkam w wielkim, bardzo wielkim mieście, gdzie kobiety i dzieci… żeby nie wymówić w złą godzinę, żeby nie wymówić… i wiem, że są zbrodnie na tle rasowym i zbrodnie na tle seksualnym, i zbrodnie popełniane na ludziach tylko dlatego, że, no, że są po prostu biedni.

Straszne rzeczy spotykają biednych ludzi. Ja już to wiem. I wiem, wiem, że ja nie jestem biedna. Znaczy się, pod względem materialnym, nie jestem wcale biedna. Tylko że jestem jedynaczką, więc jestem biedna, bo nie mam rodzeństwa. Cierpię na niedostatek rodzeństwa. Mam za to złote rybki. Romea i Julię. Dwie złote rybki, słodkie rybki, i one… myślę, że Romeo może jest w ciąży.

Ta-ak! Bo mi się coś pokićkało i Romeo jest zdaje się dziewczynką, a

Julia chłopcem. Tak, wiem! To dra-aczne, ale to prawda. Tak już w życiu bywa, nie?

Bywa w życiu tak prawdziwie… że aż dra-acznie! No nie? W każdym razie myślę, że może będą miały małe, kijanki. Um, czy tak się nazywa młode rybki? Kijanki? Dość że sprawia mi to dużą radość. I chciałabym mieć także chomika do mojego pokoju u tatusia. Takiego słodkiego chomika. Na lekcji przyrody rozcinaliśmy żaby, nie? Więc nie chciałabym mieć żaby, bo widziałam już nieżywą. Ale, ale bardzo bym chciała mieć chomika i parkę gerbilów. Coś, nie wiem, coś, co by wzbogaciło moje życie, bobym miała żywą przyrodę w obu moich domach.

Nieskażoną naturę. Rezerwat ekologiczny w obu domach, a ja bym była jak ptak wędrowny migrujący od jednego do drugiego gniazda, ale nie z północy na południe i z powrotem. Raczej od bałaganu do porządku. Ta-ak! Mój pokój u mamusi, gdzie jest mój prawdziwy dom, to jest ten zabałaganiony. A właściwie był. Bo mamusia powiedziała, że muszę posprzątać, jest u mnie jak w chlewie, z ubraniami walającymi się po podłodze w charakterze dywanu! I jeszcze powiedziała, że jak nie posprzątam, to przeczesze to wszystko gęstym grzebieniem, bo… teraz to już się chyba spalę ze wstydu… bo jestem w wieku dojrzewania. Boże, nie chcę o tym nawet myśleć, to takie obrzydliwe! Tak, tak, i wszyscy, no, wszyscy, mi wytykają, “bo weszłaś w wiek dojrzewania”, i uważają, że mogą mi mówić rzeczy takie, jak… no, że muszę zacząć nosić stanik, i jeszcze inne. To takie obrzydliwe! Wstydliwe i obrzydliwe! A nie można im nic powiedzieć, nic powiedzieć, nie można nawet powiedzieć:

przestańcie! przestańcie! przestańcie się nade mną znęcać!”

Ta-ak! Bo wszyscy uważają, że to takie dowcipne, wszyscy dorośli, uważają, że oni przez to przeszli, to teraz mogą mi tym wykłuwać oczy!

A wcale nie! To obrzydliwe i niegodziwe! W każdym razie, dlatego że dorastam, to mamusia powiedziała, że chce zebrać wszystkie moje rzeczy, z których wyrosłam, i oddać dla biednych… Powiedziała, że muszę przejrzeć moje rzeczy i wybrać wszystko, czego już nie potrzebuję, a jak nie, to ona przeczesze to gęstym grzebieniem. Moje własne… moje własne prywatne królestwo, moje sanktuarium! Przeczesze to gęstym grzebieniem, tak powiedziała, gęstym grzebieniem!

A ja mam w moim pokoju nie tylko jakieś tam rzeczy, ale bardzo osobiste przedmioty, których wcale nie chcę oddawać i których mamusia nie ma prawa przeczesywać. Prawdę mówiąc, to trzymam je ukryte pod łóżkiem, dowody rzeczowe, przedmioty tajemne, prywatne przemyślenia. W ogóle cały skarbiec mojego osobistego życia duchowego, którego nie mogę pokazać mamusi i nie mogę zabrać do tatusia, bo wiele z tego, to… no-o… to tak jakby… rzeczy, które… jakby powiedziała policja, ukradłam z jego mieszkania. Więc nie mogę schować ich u niego, bo widuję się z nim tylko raz na tydzień, no i nie chcę, żeby on myślał, że jego córka jest złodziejką, która u niego kradnie.

Dlatego przyniosłam je tutaj, do szkoły, do kotłowni w suterenie, gdzie nikt prócz mnie nie przychodzi. Tajemnicze i niesamowite, co? Aha, jest jeszcze ten woźny, ale on się do mnie nie wtrąca, zostawia mnie w spokoju. A oto, gdzie chowam swoje sekretne rzeczy. Skarpetki męskie idą tu. (Otwiera mufę z licznikiem elektrycznym, z innych schowków wyciąga dalsze przedmioty.) To mój PAMIęTNIK, to książka o seksie, to ten wredny kubek, torebka pełna włosów, no, i różne inne rzeczy. A we wtorki rano, wtorek to najgorszy dzień w całym moim życiu, przychodzę tutaj, żeby ukryć nawet twarz.

Drachman: Ta dziewczynka to się tu zawsze zastaje w każdy wtorek rano. Ona jest, ja państwa mówię, ona to jest miczka, tak to u nas nazywają. Ona jest za mała, żeby to rozumi, ale schowuje skarpety w mufe elektryczne, to może zrobić bardzo niebezpieczno. To ja pilnuje, żeby nie byli niebezpieczno. (Otwiera mufę, pokazuje.) Zrobił tu taki przegród od druta elektryczna, nie? Ale ciągle na nią pilnuję… bo ona jest miczka. Ta-ak. Miczka to znaczy, że się gotuje… miczka… gotuje w siebie w środku. Kipie? To znaczy gotuje w siebie? Kipie, tak? Gotuje miczka w środku. To może mieć bardzo konsekwencje, tak. Ona jest miczka w kotłownie. Ja bardzo drżem na to.

A-a, rozumi państwo, ja bardzo znam tutejny język. Zanim ja przyjechał do Kanade, to ja był translator. Tłumaczeniował w moim kraje. To ja znam wasz język, wzystka niuansa na wasz język. Na przykładnie, pomyślcie na to. Na waszym językie “pragniem” to pasywnie słowo. Ważnie słowo, nie? Chcem, trzebujem, lubiem, ale to nie że coś robiem. To nie że coś popychnie człowieka. A na bulgoński, bulgoński to mój język, “pragniem” tłumaczeniuje się udipine. A udipine to popychnam, szturgam, capam. Jak stado oszalonych małpów capa za kiściu banana! Tak, udipine to pragnienie, co ma wolu, żeby zawładał. Jak w serce ma się pełne udipine, to człowiek robi kupe oszalonych rzeczy. I to jest bulgoński sposób na życiu, tak ja tęsknie na Bulgoniu, no nie? Bulgonia! “Władczynia Morza Czarnego, co omywuje brzegi jego, aż po kolana swojego”. To z wiersza naszego narodowego poeta. Jemu było Ungar Blenheim. Nie można pomyśleć na Bulgoniu, żeby nie pomyśleć na Ungar Blenheim. On rzeźbował naszemu narodu piórem. On piszał: “My biały niedźwiedź karmi. My czarny niedźwiedź poluje. Tam Wielki Jeleń skaka. Tam orzeł z nieba spaduje. Tam każdy grań to mój dom”.

Ja już nie taki orzeł w Kanadu, nie? Tylko ta łysa głowa u mnie została, jak na ten amerykański orzeł, co go nazywają łysek. Ten mój włos na głowie, ja go stracił, jak był dwadzieścia dwa lata stary. To była moja pierwsza gówniana szczęścia. Ja był wtedy aktor. Tak to padło jakby znak od bogu teatra: “Drachman, ty przestań aktorować”. No bo kto chce oglądać łysemu amantu? Nikt nie chce oglądać łyska, co dwadzieścia dwa lata stary.

Wygwiżdżają mu raz-dwa ze scenu. To ja się przenosił od aktorowania do tłumaczeniowania, nie? A potem zrobił się dramaturgista. Tak, tak… i w końcu został się dyrektor artystycki w Narodowy Teatr Bulgonie. Ko-omiczne, nie? Przemawiał na obrazy do mojemu niewolonemu narodu, a teraz, co-o? Wymiata śmiecia spod ławku. Taka już moja szczęścia. Moja gówniana szczęścia. Ale tak bywale w życie, no nie? W życie często… często w życie bywale taka gówniana szczęścia, że aż ko-omiczno! Nie uważa państwo? Jak mówi sławietne bulgońskie przesłowie: “Ich bat boekin ja wahlieh peitenieh”.

Człowiek, co zawsze toż sam, nie zna samemu sobu. Ko-omiczno. Tak ja pracował na najlepszy teatru, nie? Same bardzo ćwiczone aktory, bardzo fizycznie sprawione,. A co, co ja robiem tutaj? Ha? Co ja robiem tutaj? Ha? Jestem sprzątacz, palacz. Woźny w powszechnu szkołu Greenfield. Tak ja teraz, ja teraz zamiata podłogu, czyszcza klamku, zbiera te ordynarne kartony po soku. Ale wszystko jedno ja ciągle mam moje obraza przed oczami, moja język we krwie. I mam moje czerwone kurtyne. Po prawdu jedyne rzecz, co ją przywiózł ze sobu z Bulgonie, bo… bo po tylu latu, co ja był w teatru, po tylu latu w teatru to ja wiem, że jak zawiesi czerwonu kurtynu… jak zawiesi czerwonu kurtynu, to może się dziać różne oszalone rzeczy. Różne oszalone rzeczy… Tak jak ta…

Klaudia: Niektóre dziewczyny to są okropnie napalone jako nastolatki, nie? Nienawidzą swoich ojców, jak na filmach czy w telewizji. W różnych okresach z różnych powodów. Niektóre nienawidzą, bo chcą sobie ładować w żyłę. A ojcowie im nie pozwalają! Próbują je od tego odwodzić. To one: “Odpierdol się, tato, odpierdol! Jak będę chciała, to sobie załaduję i ty mnie od tego nie powstrzymasz!” Bo chcą koniecznie spróbować amfy.

Ale ja bym tego nigdy nie zrobiła, bo ja nie nienawidzę mojego tatusia. Tatuś jest moim najlepszym przyjacielem. Spotykam się z nim co tydzień, w każdy poniedziałek po szkole, punktualnie za kwadrans czwarta. Czekam na niego w parku naprzeciwko szkoły, a on się nigdy nie spóźnia jak rodzice innych dzieci. I robimy razem coś cholernie światowego, idziemy na pizzę albo kręgle. Mogę śmiało powiedzieć, że to są najpiękniejsze chwile całego mojego życia, bo mamy sobie tyle do powiedzenia — i robi się zgry-ywa, że boki zrywać. Za każdym razem, jak powiem: “Cześć”, to on mówi: “Co by tu zjeść?”, to taki nasz prywatny żarcik między ojcem a córką. A potem idziemy do niego, on ma condominium w samym centrum, ja tam mam swój własny pokój z tabliczką na drzwiach, z napisem “Albert”, żeby było dracznie, więc mówię do niego: “al-BERT to ja”. W pokoju mam kupę plakatów, ale nie mam żadnych żywych stworzonek, odrabiam lekcje, a potem siedzimy razem, dopóki nie pójdę spać. A kiedy wstaję we wtorek rano, to jest najgorszy dzień mojego życia, początek całego tygodnia, kiedy nie będę go widziała. Więc przychodzę tutaj przed lekcjami, żeby się pozbierać.

Ale wtorek to także mój dzień światowy, bo tatuś wychodzi do pracy przede mną i zostaję przez dwadzieścia minut sama w jego mieszkaniu. To dla mnie specjalna chwila, czuję się wtedy dorosła. Piję sok, ale piję z filiżanki do kawy. Podziwiam z góry panoramę miasta, słucham najbardziej wystrzałowych hitów pop i, no-o… robię to, co robię. Biorę z pary skarpetek tatusia jedną i pakuję w nią coś na drugie śniadanie, kartonik soku czy coś, to taka moja gierka, żeby sprawdzić, czy zauważy. A potem wkładam mu pod poduszkę kłębek włosów ze szczotki mamusi, żeby musieli się pogodzić. Nauczyłam się tego na lekcji o tych murzyńskich czarach wu-du. A potem… potem… no, to tak… jakby trochę niucham za informacjami. A jest kupa do wyniuchania. Pół roku temu na przykład znalazłam te tu (pokazuje). Pantofle na wysokich obcasach! To następnym razem, jak przyszłam, mówię do niego: “Patrz, co przypadkiem znalazłam. Skąd się tutaj wzięły pantofle na wysokich obcasach?” To on, udając, że niby nic: “A, to pantofle Leslie”.

To ja: “CZYJE?”

“Leslie to moja serdeczna przyjaciółka”.

Nie chcę się tu wymądrzać, ale wiem, co się za tym kryje, jak usłyszę taki eufemius. A kiedy wreszcie ją zobaczyłam, od razu WIEDZIAłAM po jej mleczarni, jaka ona serdeczna. Jakby dwa latające spodki z innej planety wylądowały jej na piersi. Wparowała do mieszkania tatusia któregoś PONIEDZIAłKU wieczorem, cała wypindrzona, wypacykowana, wyperfumowana, w futrze z nurków bez żadnej świadomości praw zwierząt, na obcasach metr od podłogi! A to jest zniewolenie! Takie obcasy to zniewolenie kobiet! Można kupić bardzo, bardzo, można kupić bardzo ładne buty zdrowotne. Moja babcia umarła na osteoporozę, kości stóp zupełnie jej skruszały, tak, kruszyły się tak, że ledwo mogła chodzić, i powiedziała mi, że to dlatego, że chodziła na wysokich obcasach. To ja mam dwanaście lat i dziewięć miesięcy, a już to wiem. Więc ta Leslie, no-o, to nie za bardzo… ta cała Leslie jest… po prostu… głupia. Mówi do mnie: “Dziecino!” Mówi: “Zostaniemy takimi dobrymi przyjaciółkami, będziemy razem robiły różne dziewczyńskie rzeczy, rzeczy, na których twój tatuś się nie rozumie, bo jest facetem. Będziemy ta-akimi przyjaciółkami, będziesz do mnie mogła przyjść ze wszystkimi swoimi problemami…”

To ja: “Zastanowię się, pszepani”.

A ona: “Mów mi Leslie”.

To tylko jeden przykład jej ptasiego móżdżku.

A co do informacji, to ja wszystkie ważne informacje mam z niuchania. To, że moi rodzice się rozchodzą, to ja wiedziałam już dawno, bo podsłuchałam sąsiadów przez płot, chociaż oni nie rozeszli się naprawdę, aż babcia umarła. I wiem już, że dziadek da mi na moje trzynaste urodziny kameę po babci. I wiem jeszcze coś, coś tak bolesnego jak kiedy kości kruszeją od osteoporozy.

Do-obra, więc to było tak. Stacey i Tracey przestały się do mnie znowu odzywać. Miałyśmy przygotować pracę przyrodniczą na wystawę, demonstrującą, jak się tworzy korozja. Obserwacje waty stalowej, kiedy ją się poddaje działaniu chlorku. Przygotowałam diagram, ale one zaczęły mnie ignorować, podawać sobie kartki, więc mogą się teraz wypchać. Chciałam wobec tego przygotować pracę na wystawę z moją najlepszą przyjaciółką, Jojo. Ona konstruuje dinozaura z kości kurcząt. Jej ojciec jest w soboty alkoholikiem, więc ona chodzi na weekendy do dziadków. Oni jej zbierają te kości, suszą je. Ale Jojo jest w innej klasie, więc nie pozwolili mi z nią robić tej pracy.

Skoro już mowa o alkoholu… (Wyciągą z kąta piersiówkę, z której popijał przedtem Drachman.) Wódeczka! Ja tam nie polecę z buzią na skargę, ale tego woźnego mogą za to wylać!

A-a, mówiłam już, że mam dwie złote rybki, nie? (Wyciąga kulisty szklany pojemnik z rybkami.) Romea i Julię. I Romeo jest w ciąży. Więc pomyślałam sobie, że jako pracę na wystawę mogłabym zgłosić obserwacje ich życia rodzinnego, bo słyszałam, że złote rybki pożerają czasami swoje małe. Nie wiedziałam, czy to w ogóle prawda, więc poszłam do mamusi do biura, sprawdzić na jej komputerze w internecie. A ona akurat rozmawiała przez telefon i przypadkiem to usłyszałam. Podsłuchałam byłoby właściwsze słowo. Podsłuchałam, jak ona mówi coś tam, coś tam — i nagle: “Dawid się żeni i przeprowadza do Brantford”. I coś tam, coś tam dalej.

To myślę sobie: CO-O? Nie wiedziałam, czy to w ogóle prawda. Więc dzisiaj siedzę rano u tatusia i jem płatki owsiane na mleku, choć jestem już za duża, żeby jeść płatki na mleku, a on właśnie ma wychodzić — i wtedy ja: “Gratuluję!” O mało nie dostał zawału. Mówi, że chciał mi sam powiedzieć. Zrobiło mi się strasznie łyso. A on mówi, że Leslie chce, żebym sypała kwiatki na ich ślubie. żebym była za taką dziewczynkę, mówi, co idzie przed panną młodą i sypie kwiatki.

(Do akwarium.) Wyście na pewno nigdy nie widziały takich dziewczynek. Paradują jak głupie. Siksy po pięć lat, może to i dużo w życiu rybek, ale pestka w życiu człowieka. Wystrychnięte na laleczki, wstyd się pokazać. A tu jeszcze popychają do fotografii.

W akwarium nie wolno stukać, bo wytwarza się fala akustyczna, zabójcza dla rybek. Z początku chciałam je zanieść do klasy — “Wy macie swoją korozję, ja mam swoje rybki” — ale potem pomyślałam sobie, że Stacey i Tracey gotowe jeszcze dolać chlorku do wody, więc teraz trzymam je tutaj, gdzie są bezpieczne. A za temat pracy obrałam sobie: “Wpływ ciemności i brudu na złote rybki”.

Obserwacja pierwsza. Przemawiałam do rybek, żadnej reakcji. Wniosek. Nie rozumieją ludzkiego języka. Obserwacja druga. Rybki ocierają się o ścianki akwarium. Wniosek. Pływają w kółko.

Gdybym była prawdziwym naukowcem, tobym postukała w ściankę akwarium i przekonała się, jaki wpływ na rybki ma fala akustyczna.

Douglas: Przez szum uliczny słychać tu te poranne ptaszki. Cudowne. Utrzymują mnie przy zdrowych zmysłach, odkąd się tu przeprowadziłem. Wielka zmiana ta przeprowadzka. Bardzo wielka zmiana. Jestem sam, odkąd umarła moja żona, Eileen, więc się tu przeprowadziłem tydzień temu… a może parę tygodni. Tak, racja, przeprowadziłem się trzy miesiące temu, żeby być bliżej mojego syna, tak, to właśnie chciałem powiedzieć. Dlatego się przeprowadziłem. żeby być bliżej syna Dawida, wnuczki Klaudii i mojej pięknej synowej Cyntii. Cyntia to prawdziwa dama z obrazka! Ci dwoje byli tacy młodzi, kiedy się poznali, prawdziwi Romeo i Julia — a teraz to wszystko wzięło w łeb. święta prawda, bo on się wplątał w tę nową dziewczynę, tę, no, tę… Jak jej tam? Na rany Chrystusa, jak jej na imię? Ja mam urodziny tego samego dnia co Jezus Chrystus i uważam, że to mnie stawia w szczególnej pozycji. Więc na jego imię i moje własne powinienem pamiętać, jak ona się nazywa. Audrey?

Ja to mam słabość do ciągutków. Przez całe życie miałem słabość. Nie ma na tym świecie większego łasucha niż ja. Moja żona, Eileen, to zawsze powtarzała, że ja się cały lepię od słodkości. Wszystko, usta, palce, serce. “Nawet kostki u rąk ci się lepią od tych ciągutków, mój drogi”. (Rozwija cukierek.) Nigdy nie napotkałem papierka tak zakochanego w swoim ciągutku. Odwińże się wreszcie, łobuzie! Hurra! Nareszcie się do ciebie dobrałem.

Ta-ak, więc Dawid przyjeżdża po mnie z Klaudią i tą swoją nową panią, jak jej tam? Mam poznać jej rodziców. Jakby mi było potrzeba nowych pociotków. Obiecałem Klaudii, że będę jej kawalerem na tym ślubie. Na moim piętrze mieszka taka fajna kobitka, liczyłem, że będę mógł ją zaprosić. A tak muszę iść z moim Kotkiem Napłotkiem. Kotek Napłotek to Klaudia. Tak ją nazywam. Wykonywała taki swój popisowy numer, kiedy miała… zastanówmy się… pięć, sześć lat? Taki taniec niby tupankowy, w którym prawie nie było tupanek. Wlazł kotek na płotek, tup, tup, i tyle tego. Zakręciła się i niby to właziła na płotek. Będzie się zżymała, ale powtórzy to jeszcze dzisiaj, jak się z nią podroczę. Jednym słowem, przyjeżdżają po mnie o szóstej. Za niecałe jedenaście godzin. Muszę się zawczasu przygotować. To przez ten reumatyzm. Bóle. Tak też teraz mówię, jak ludzie mnie pytają. “Połóżcie na mnie krzyżyk, jestem jednym wielkim bólem”. Eileen by to zrozumiała, prawda, kochanie?

“Douglas!” Tak na mnie pokrzykiwała po całych dniach. Bez końca. “Douglas i Douglas!” Ale jak leżała w szpitalu, zaczęła do mnie mówić Tom. Któregoś dnia wyjrzała z łóżka przez okno i mówi, że na parkingu pływają rybki. I pyta: “Nakarmiłeś rybki, Tommy?” Tommy to był jej brat. Wszystko jej się pomieszało. Wszystko. Jak małemu dziecku. Aż pod sam koniec popatrzyła mi prosto w oczy i pyta szeptem: “Douglas, kto to była ta przystojna dziewczyna, Audrey?” Zupełnie jakby to było wczoraj. A ja za Boga nie przypomniałbym sobie jej imienia, za Boga żywego. Jezu Chryste! Ile to lat temu Eileen przyszła ni z tego, ni z owego do biura. Weszła ni z tego, ni z owego z małym na ręku, a ja akurat… akurat… figlowałem z tą dziewczyną. Ale ona nigdy o tym nie wspomniała. Nigdy. Ani słówkiem. Aż do samego końca. Głaskałem ją po włosach. Niewiele ich jej zostało. Taka kępka piórek. Popatrzyła mi prosto w oczy i spytała: “Douglas, kto to była ta przystojna dziewczyna, Audrey?” A ja nie wiem, kto to był. Nie wiem. Lepiej nie pamiętać, że… że…

To bym jej chciał powiedzieć… Uważa się, że pierwsza oznaka zdziecinnienia to, jak człowiek zaczyna mówić do siebie. No, to nie w moim przypadku. W moim przypadku to może czwarta albo piąta oznaka. Słyszy się, że jak człowiek dochodzi do pewnego wieku, to jest pogodzony z losem i chce odejść. Ja tam mimo wszystko nie za bardzo chcę. Chętnie bym, hmm, wsiadł w auto i przejechał się jeszcze raz za miasto. Co mi przywodzi zdrożną myśl. Czytaliście pewnie w gazetach o skandalach w domach opieki dla starszych ludzi. Nie mają tam oczywiście dosyć personelu, nigdy nie mieli, więc jak się robi gorąco, przywiązują tych starych do łóżek. No-o, ja tam nie miałbym nic przeciwko temu, żeby para przystojnych pielęgniarek przywiązała mnie do łóżka. Nie brzmi mi to wcale strasznie. O, Boże! Plotę głupstwa. Powstrzymajcie mnie. Powstrzymajcie, zanim wpadnę w trans. Bo różne takie głupstwa będę wygadywał. Będę. Zawsze będę.

Leslie: Szybciej! Szybciej! Z życiem! Z życiem! Jak panu na imię? Dawid? Leslie. Niech pan się rusza, Dawid! Ruszaj się, chłopie, ruszaj! Tańczy pan z twórczynią Regionalnej Sieci Zaopatrzenia! Nie chcę się chwalić, ale był pan może na moim odczycie? żartuję. żartuję. Chcę się tylko bawić! Bawić do upadłego! Dlatego mnie nie lubią. Dlatego Michael siedzi tam i gapi się smutno w swojego dinksa… chciałam powiedzieć w swojego drinka.

Kiedy przyszłam do firmy, Michael był moim szefem. Wprowadzał mnie w tajniki firmy. Poświęcił mi kupę prywatnego czasu i niewykluczone, że kryła się za tym pewna doza… pociągu z jego strony. Trudno mi zaprzeczyć. Ale on jest praktykującym chrześcijaninem, więc nigdy nie wierzyłam, że coś może z tego wyjść. Zapraszał mnie na obiady i jego żona, Peggy, oni mają trójkę, chciałam powiedzieć Patty, oni mają trójkę uroczych dzieciaków… I byli zawsze bardzo, wiedziałam, że chodzą do kościoła, wszystko było zawsze dzięki ci, Boże, proszę cię, Boże. A po obiedzie Michael wprowadzał mnie w arkana operacji firmy, z czego właśnie wykluło się RSZ. RSZ? To ten mój program, Dawid! RSZ — Regionalna Sieć Zaopatrzenia. System, który opracowałam! Siedziałyśmy czasami w kuchni i plotkowałyśmy z Peggy… chciałam powiedzieć z Patty. Zawsze nazywałam Patty Peggy, a ona się na mnie wściekała.

Co? Co? Paplę bez przerwy o sobie? Dosyć o mnie… Ale jak ci się podobam, Dawid? A, żartuję.

Miałam zawsze szczęście do niewłaściwych facetów. Chodziłam z takim jednym, przystojniak był i dosyć miły, traktował mnie niczego sobie. Aż nagle, bum, zrobił się kompletny szajbus. Miał takiego wielkiego złotego jeepa, podjeżdżał i parkował go przed moim domem. W końcu… w końcu musiałam wezwać policję, która — przyjechała i nic nie zrobiła. Więc wzięłam i wypisałam mu na jeepie sprayem “Natręt”. I zapowiedziałam, że jak jeszcze raz zobaczę tego jego pieprzonego jeepa, to na tym się nie skończy. I TO WłAśNIE, rozumie pan, obudziło w Michaelu jakiegoś ducha opiekuńczego, zaczął wpadać do mnie, do domu. A potem zaczęły się prezenciki, liściki. Więc powiedziałam mu: “Wiesz, Michael”, niech pan na niego popatrzy, tam siedzi, powiedziałam: “Jesteś równy facet, Michael, nie ma takiego drugiego, ale ty byś się nadawał dla mnie bardziej na kogoś w rodzaju tatuśka czy wujaszka niż…”, no nie? Zabrał się po tym. Tak. Zabrał się, jak mu to powiedziałam, i pojechał na Florydę. I wie pan, co ja myślę? Myślę, że pojechał i zafundował sobie tam parę romansików, bo wtedy Peggy, znaczy się Patty, go rzuciła. I on ma do mnie pretensję, że ona go rzuciła! A ona ma do mnie pretensję o te jego romanse!

Ale to typowe. Zdążyłam się do tego przyzwyczaić. Wszyscy tak. Jest problem? Nie, mówię serio. Jakikolwiek problem? Winna Leslie! Wszystkiemu winna Leslie! Zabraknie ci benzyny? To na pewno moja wina. Powiedz, Dawid, jesteś czasami w dołku? Bo jak będziesz, to możesz przyjść i naurągać mi, aż się lepiej poczujesz.

Sama nie wiem, czemu to powiedziałam. żartowałam. żartowałam. Nic takiego się naprawdę nie zdarza. Ale serio, serio, niełatwo, niełatwo jest być w takiej firmie jedyną kobietą na kierowniczym stanowisku. I dlatego jestem taka podekscytowana, tylko nie mów tego nikomu, zresztą komu mógłbyś powiedzieć, ale nie mów nikomu, bo zaproponowali mi pozycję kierowniczki filii! Ta-ak. W Brantford. Czy w Brampton? Powiedziałam w Brantford czy w Brampton? Nigdy nie mogę zapamiętać. Albo w Brantford, albo w Brampton. W Brampton. Nie, nie w Brantford. W Brantford. Zawsze mi się mieszają te dwie nazwy. Zatańczymy?

Klaudia: Zapuszczam włosy do fotografii szkolnych. Wiecie, taki pakiet, który robią wszystkim uczniom na zakończenie szkoły. No-o, dwa zdjęcia portretowe, jedno dla mamusi, jedno dla tatusia, dalej dwa pocztówkowe i sześć formatu legitymacyjnego do portfela. Jedno dla mamusi, jedno dla tatusia, jedno dla Jojo, jedno dla dziadka i jedno dla Leslie, uwierzycie? Tatuś powiedział, że muszę jej dać moje zdjęcie do torebki i napisać na odwrocie: “ Z MIłOśCIą, Klaudia”. A te włosy to mi włażą do oczu i powodują infekcje. Ta-ak. Tłuszcz na koniuszkach włosów dostaje się do oczu i robi się zakażenie. Ale teraz wszystko jest w porządku. Widzę was doskonale. A włosy, uważam, wyglądają bombowo.

Niektóre dziewczyny to w ogóle nie pójdą do zdjęcia w mundurkach. Stacey mówi, że się umaluje i włoży miniszorty. Ja to może włożę bagginsy i koturny, ale nie miniszorty. Uważam, że są za krótkie i nogi by mi z nich sterczały jak zapałki, a nie chcę, żeby mi sterczały jak zapałki. Co to, to nie. Szczególnie na wspólnej fotografii, na której widać nie tylko twarz, ale całą postać i klasa będzie stała razem z wychowawczynią, panią Pritchard.

Ja lubię panią Pritchard. Jest dra-aczna. Jest taka gruba, że aż dra-a czna! I chichocze bez przerwy. Tak. Uczy angielskiego. W zeszłym tygodniu dała nam taką pracę domową. ćwiczenie wyobraźni, nie? Powiedziała: “ Posłużcie się metaforą dla wyrażenia czegoś osobistego”. To bardzo trudne, no nie? Posłużyć się metaforą! Po pierwsze to rzecz trochę wstydliwa, jak się jest jawnie w wieku dojrzewania tak jak ja, posługiwać się metaforą, i to jeszcze dla wyrażenia czegoś osobistego. Trzeba umieć się znaleźć, phu-u. Wychowanie, nie? Jaki by tu dać przykład? Do-obra. Jak jakiś dorosły sztywniak chce ci się przypodobać, to zaczyna: “A czym byś chciała zostać, jak dorośniesz?” Nie? To ty powinnaś… powinnaś coś takiego, że “Nie wiem”, i wzruszenie ramion, a na twarzy, na twarzy phu-u. No nie? A w głębi duszy cały czas wiesz, że chciałabyś być dyskdżokejką albo prezenterką telewizyjną, to by było odlotowo. Bomba! Tylko że to by mogło wypaść trochę żałośnie. Bo gdybym coś takiego powiedziała, to mogliby mi zasunąć: “Ty prezenterką? Jesteś na to za brzydka”. Ta-ak. Tak by mi mogli zasunąć. Więc żeby coś takiego powiedzieć, musiałabym mieć dużo zimnej krwi, żeby to powiedzieć. I później musiałabym się zgrywać, że ja tylko tak żartowałam, wcale nie chcę być prezenterką.

Więc ja na to zadanie domowe próbowałam napisać wiersz, bo lubię pisać wiersze. Tatuś mówi, że to dlatego, że jestem wrażliwa. Tatuś mówi, że jestem wrażliwa, a mamusia, że jestem uczuciowa. Ale nie skończyłam tego wiersza. Z osobistych powodów chciałam napisać o motylach, o tym, jak larwy uwalniają się z kokonu, a później stają się tym cudem, ale napisałam tylko pierwsze linijki, coś w tym rodzaju:

Suniecie, przenikacie
przez ciemny tunel
jak cień wśród cieni,
co się rwie do światła…

No, ale nie skończyłam tego wiersza. Sparaliżowała mnie niemoc twórcza. I wtedy przypomniałam sobie dawny wiersz o śnie, który napisałam, zanim jeszcze dostałam te rybki. śniło mi się, że mam siostrę. Tak, starszą siostrę. Siostrę, która jest jak tęcza o wielu zmiennych kolorach i wielu zmiennych nastrojach, tęcza rozpięta nade mną, żeby mnie chronić.

Chronić przed wszystkim. Przed szarością nieba. Ta-ak. Ale zawieruszył mi się gdzieś ten wiersz. Głupia historia, bo to był mój ulubiony wiersz. Ale musiałam coś zanieść, więc zaniosłam wiersz, który jest zupełnie bez sensu, niestety, który jest, który jest, no, bardzo brzydki, o takim koszmarze sennym, zatytułowany “Czarny wąż”, o takim czarnym wężu, który mi się zalągł w żołądku. I czasem dławi mnie w gardle.

Dławiłam się nim w tym wierszu, dławiłam się tym czarnym wężem, ale nie mogłam go ani rusz wykrztusić, dławiłam się, próbowałam wypluć tego węża z żołądka, ale on się wślizgiwał zaraz z powrotem, zwijał w kłębek i leżał czekając, kiedy znów uderzyć. No i dostałam za ten wiersz piątkę z plusem, lepiej niż Stacey i Tracey. Tracey porównała się do konia, że niby robi biegi przełajowe. Phu-u! Ale nie pokazałam tego wiersza ani mamusi, ani tatusiowi, mimo że dostałam najwyższą ocenę. Nie. Bo gdybym im pokazała, gdybym pisnęła, że jestem załamana, że mam koszmary, że się duszę, że czasem się czuję tak, żebym… no-o, gdybym im powiedziała, no: “NIE JESTEM TAKA SZCZęśLIWA, JAKą UDAJę”, to myślę, że by się bardzo martwili. Gdybym tylko pisnęła: “GłUPIA SPRAWA”, to by się bardzo zmartwili. A gdybym im powiedziała: “NIE MIELIśCIE SIę PRAWA ROZWODZIć”, toby wyskoczyli ze skóry. A ja nie chcę im dokładać, no-o, udaję, że wszystko jest fajowo, bo mamusia trzyma fason, ale SłYSZAłAM, JAK PłACZE. Ona, ona, rozumiecie, my robimy razem różne rzeczy, ale ona wcale… Podglądam ją czasem przez uchylone drzwi, czasem wchodzę i pytam: “Dobrze się czujesz, mamusiu? Może byś chciała, uhm, żeby ci podać soku albo pomasować nogi, albo co?” A ona ma okna całe zasłonięte, nawet jak na dworze jest słońce. Tak, bo mamusia jest bardzo wrażliwa. Jest znacznie bardziej wrażliwa ode mnie, chociaż jest moją mamusią. I jest milsza od wszystkich ludzi w świecie. Jest inteligentna. Jest błyskotliwa. Mamusia jest piękna. I jest lepsza od wszystkich, jasne.

A Leslie nie jest wcale lepsza od mamusi. Jest, jest jak, jak jaka kupa, co się przylepiła mamusi do buta. Wiem, powinnam powiedzieć o niej coś miłego, wiem. Chwileczkę. Co mi się w niej podoba? Uhm… ah… pewnie mi jej trochę żal, bo tak jej nienawidzę, tak bardzo… Zajrzałam do portfela tatusia i on tam ma tylko jedną fotografię, Leslie. Przedtem miał tam zdjęcie moje z mamusią, więc nie mógł tego trzymać, ale… uważam, że powinien mieć w portfelu moje zdjęcie. Ale nie mogę… “POWINIENEś MIEć MOJE ZDJęCIE W PORTFELU”. Musiałam znaleźć inny sposób powiedzenia tego. Oględny sposób. Poza tym to nienajlepszy moment do wyskakiwania z takimi rzeczami. Więc, więc… któregoś dnia… któregoś dnia powiedziałam… powiedziałam tylko: “A, to ładne zdjęcie. Masz jeszcze inne zdjęcia?” No, to był oględny sposób powiedzenia tego. Zresztą niedługo będę miała te zdjęcia szkolne.

Leslie: Halo? Halo? Jest tam kto? Jak długo to będzie jeszcze trwało? Czy ja jestem jakąś gorszą klientką? Nie jestem. A co mnie najbardziej wkurza, chyba mam prawo to powiedzieć, że ich uprzedzałam, że muszę wrócić do pracy. Krawcowa tylko na mnie popatrzyła z ustami pełnymi szpilek. Obsługiwała jakąś dziewczynę, która przyszła równocześnie ze mną. Nie rozumiem, dlaczego wyznaczają dwie przymiarki na tę samą godzinę. Ale wzięła ją, widziałam jej suknię i wcale mi się nie podoba. Ma takie wielkie bufiaste, nie wiem, jak to nazwać, wielkie bufiaste…

(Dzwoni telefon komórkowy.) Halo… Nie przeszkadzasz, jeszcze czekam na krawcową. Co-o? Będzie śliczna. Dzwonił Dawid? A-a, Michael. Michael Oban? Czego on chce? Powiedziałaś mu, że mnie nie ma w biurze? Nie może, co? Tak mu się pali? Wie to przecież od dwóch miesięcy. Na ciebie? Jaki jest jego numer, dziewięć, osiem? Pięć, osiem? Dziękuję.

(Podziwia nowe pantofle ślubne.)

Czy nie cudne?

Z Michaelem Obanem. Michael? Nie wrzeszcz na moją sekretarkę… Nie wrzeszcz na moją sek… Nie, nie będę z tobą rozmawiała, póki mi nie obiecasz, że nie będziesz się nad nią więcej wytrząsał… Tak, wytrząsał. Wytrząsał, tak… Wbij sobie w głowę, że wytrząsanie się to coś więcej niż PODNIESIONY GłOS i ja nie będę, nie będę, dopóki nie obiecasz… Do-obra. Ale to już nie twój dział, Michael, to mój dział… Facet nie ma dość aut i ludzi, żeby obsłużyć kontraktorów… A-a, twój kumpel… Nie moja w tym głowa, żeby mu zabezpieczać tyły… To nie jest myślenie handlowe… Jeśli chcesz znać moje zdanie, to ty nie możesz przestać myśleć o zabezpieczaniu tyłów… I tyłków, zapytaj Peggypattty… Mój drogi, wiesz o tym od paru miesięcy… Już podpisałam z Platfusem… Jasne, chciałam powiedzieć z Reinfusem… Ta-ak, i prawdopodobnie uważasz, że nie mam prawa rzucić słuchawki, ale jestem zdaje się taką zołzą, że to zrobię… A zresztą, jestem akurat u miary sukni ślubnej. (Rozłącza się.)

Im się zdaje, że mogą tę suknię sfastrygować na poczekaniu. A przecież to moja suknia ślubna. Nie jakaś tam, uhm, to moja suknia ślubna, nie jakaś byle sukienczyna. Ale Leslie nie może się nigdy powieść nic ważnego…

Tamta dziewczyna przyszła z matką. A moja mama, jedyna rzecz, jaka ją naprawdę obchodzi, to żeby organy zagrały marsz weselny. A ja nie chcę wcale mieć tradycyjnego ślubu, ślubu w tradycyjnym sensie. Ale ona się upiera. Chce, żeby wielkie dudniące organy wywaliły marsz weselny. Więc powiedziałam do Dawida, powiedziałam: “Wiesz, co, Dawid, może to i nie taka zła myśl, bo wiesz, mówi się, że to nawet bardziej romantyczne niż róże na fortepianie? Tulipany na organach!” Musiał mi przyznać rację!

Podoba mi się ta jedwabna wstawka. Jest… jest cudowna.

Dawid nie ma nic przeciwko temu. Nie będzie żadnej wielkiej pompy z jego strony. Nie żeby go to nie obchodziło, ale po rozwodzie… Więc będzie tylko Klaudia, jego ojciec i paru najbliższych przyjaciół z jego strony. Ale z mojej strony to będzie wspaniałe wesele, bo, no-o, to mój pierwszy ślub i, mój Boże, jestem dosyć szeroko znana, i chociaż to może zabrzmi głupio, chcę, chcę, po prostu chcę, żeby wszyscy moi znajomi widzieli mnie idącą do ślubu z człowiekiem, którego kocham. Tego właśnie chcę. I chcę, żeby to zobaczyli moi rodzice. Chcę, żeby to był cudowny dzień, chcę iść koło nich do ślubu i rzucić im takie małe spojrzonko, rozumiecie: “Pieprz wam”. Wydawało wam się, że mi się nie uda, a mnie się udało. Wyrwać się stamtąd. Wiem, nie mieliście większej uciechy w życiu, jak dawać mi do zrozumienia, że mnie uważacie za idiotkę, nie mieliście większej uciechy w życiu… Dno, co?

(Przymierza welon.)

Ale gdzieś w połowie drogi, może jak patrzyłam na rodziców, nie wiem… coś mi zaskoczyło nagle w głowie, że nie mogę być taka przegrana. Nie mogę być taka cholernie przegrana. A Dawid był przegrany, jak go poznałam. Był. Smutny fakt, ale fakt. Był zupełnie innym facetem. Sztywny, najeżony, okropnie ostrzyżony. Do dziś mu tym dokuczam. Byliśmy na tej konferencji i ja rozbijałam pary na parkiecie, byłam solidnie ubzdryngolona. I zobaczyłam go stojącego, ciągle miał tabliczkę z nazwiskiem na klapie. Przystojny, ale jak w pancerzu w tym swoim garniturze. Rozumiecie? Cały napięty. Więc złapałam go — tak niewinnie — za rękę, pociągnęłam na parkiet i zaczęłam się tak jakoś bujać z nogi na nogę. Trzeba było go widzieć, żałosny. żal serce ściskał. A pod koniec wieczoru był cały zlany potem, marynarkę miał zapiętą wkoło szyi jak pelerynę, twarz mu promieniała. Wołałam na niego Zorro. I co powiecie? Spotkałam go w chwili, kiedy był w dołku, a ja znam to uczucie. Bardzo dobrze znam to uczucie. Sama miałam z tego powodu taki mały epizodzik szpitalny. I tak… przylgnęliśmy do siebie, kiedy na to lgnięcie był moment. A był akurat moment. I kiedy widzę go teraz z Klaudią, to sobie myślę: “Chcę, żebyś był ojcem także moich dzieci”, bo szaleję za tym jej tatusiem. Jestem zwariowana na jego punkcie. Szukam najodpowiedniejszego słowa. Trzepnięta? żartuję. Kocham go. Bo uśmierza cały mój ból… wszystkie powszednie bóle. A jak patrzy na mnie, ma przed sobą kobietę godną miłości.

To… to jest prawdziwy cud.

Klaudia: Romeo i Julia nie żyją. Julii się zrobiła wielka galaretowata narośl, taka infekcja na oku. Ciągnęła się za tym okiem długa, biała. Falowała w wodzie. Wyglądało to jak Leslie w tym jej białym welonie ślubnym, ciągnącym się za nią jak infekcja, bo wzięli w sobotę ślub. Nic nadzwyczajnego ten ślub. A w niedzielę rybki zmarły. Julia chyba w ogóle nie zauważała tej infekcji, chociaż wydawałoby się, że powinna wariować w tej ciemnej, ciasnej szklanej kuli, z wielką, długą, ciągnącą się infekcją.

Za dużo karmy. Mamusia uważa, że to z przekarmienia. Ale karmienie to właściwie jedyna rzecz, jaką można robić z rybkami, szczególnie jak się chce prowadzić obserwacje naukowe. Bo poza tym to one tylko pływają. A pływanie to co? Nic naukowego! Więc sypałam im tę karmę. Sypałam i sypałam, i sypałam, i sypałam — aż stałam się morderczynią. A potem zgadnijcie, czego się dowiedziałam. Z czego jest robiona karma dla rybek? Z kruszonych motyli. Każdy najmniejszy płatek karmy to skruszone skrzydełko motyla. Więc piszę teraz epitafium dla rybek i motyli, zanim spuszczę je z wodą.

Rybka z wodą, z wiatrem motyl,
Tak przemija ten czas złoty.

Jak skończę, to spuszczę je z wodą.… A wczoraj minął termin oddawania prac na wystawę. Nasza klasa miała je prezentować na stołach w sali gimnastycznej, a ja poszłam sobie po prostu do domu. Nie poszłam nawet do tatusia, chociaż to był poniedzialek, bo on wyjechał w niedzielę w swoją podróż poślubną do Włoch. Dzisiaj jest wtorek, a czy może się przydarzyć coś szczególnego we wtorek? Chyba koniec świata. A, truję. Wiem, kiedy się dzieje coś niezwykłego. Więc wiem, że to jest niezwyczajny dzień.

Pamiętacie, mówiłam, że dziadek ma mi dać kameę po babci na moje trzynaste urodziny? No, więc jakbyście nazwali ten dzień? To moja babcia, kiedy była młoda. I kto ma na nogach nowe pantofle na koturnach, chociaż babci by się to nie podobało, a mamusia się zarzekała, że nigdy w życiu, nigdy w życiu nie kupi mi pantofli na wysokich obcasach, wysokie obcasy są niezdrowe dla rosnących stóp, a jednak mi kupiła moje wymarzone pantofle. Bomba! A tatuś dał mi milion dolarów, żebym sobie kupiła, co tylko zechcę. No, żartuję. Dał mi dwieście dolarów. Sto dolarów na urodziny i sto dolarów za zdanie do gimnazjum. Aha… a ten facet, co jest woźnym i ma twarz jak wiedźmin… Nie ma wcale miłej twarzy. Niektóre koleżanki to nawet uważają, że ma przerażającą twarz. Ja wcale nie uważam, żeby miał przerażającą. Widziałam, jak zagląda przez uchylone drzwi. Pokazał, o, tam, powiedział: “Ja, jaaa” i zamknął za sobą drzwi tak cichutko jak… jaki bibliotekarz. Szkoda, że nie mówi prawie po angielsku, nie mówimy w ogóle tym samym językiem, z wyjątkiem tej kartki, którą znalazłam: “Panienko. Ten małe symbol na promocje. Serdeczny życzenia. Drachman, woźny”. No i to. (Wyciąga cylinder. Zagląda w środek i czyta): Made in Bulgonia. Niesamowite, co? Jak się kończy trzynaście lat, to chyba wszyscy to widzą. Jak się skończy trzynaście lat, to nawet gdyby się nie zdało do gimnazjum, dostaje się ta-akiego szwungu, buntowniczego stosunku do życia.

Przykład. W tej chwili w sali gimnastycznej odbywa się wystawa prac przyrodniczych, a ja to olewam, bo wiem, że by mnie zdyskwalifikowali. Wiem to z góry. Więc czemu bym miała udawać, że się czegoś nauczyłam? Byłoby to zresztą kłamstwo, bo nic się nie nauczyłam. Wszystko, co zrobiłam, to parę lipnych wykresów. Jak ten tu. Narysowałam go któregoś dnia, próbując uchwycić schemat pływania rybek w akwarium. I co z tego wynikło? Nie mam zielonego pojęcia. (Drze wykres.)

Więc co-o? Pieprzę wystawę. Co-o? Pieprzę ślub. Tak!

Głupota wsysa, wsysa tak beznadziejnie, a ten ślub to był jeden wielki wsys. Poszłam na ten cały ślub z dziadkiem. Poszłam do niego w dresie, w gównianym dresie, bo miałam się przebrać w tę… w tę wiecie jaką sukieneczkę. A później musiałam pojechać z Leslie i wszystkimi druhnami do niej, musiałam siedzieć z nią, nie z moim własnym tatusiem, chociaż to był jego specjalny dzień, a na dodatek przeddzień moich trzynastych urodzin. Nienawidzę tego dnia, jestem taka wkurzona, że nic więcej nie powiem. Wywaliłam im to już. Byłam taka wkurzona, jak tylko może być wkurzona nastolatka. W każdym filmie, jaki mi się teraz podoba, jest nastolatka, która się wkurza jak jasna cholera i odstawia histeryczny bunt. Ja byłam jednym wielkim histerycznym buntem. I wiecie, co zrobiłam? Uhm, odstawiłam publicznie histeryczny bunt. Bo musiałam włożyć tę sukienkę, trzeba ją było zobaczyć, z tyłu miała wielką kokardę, prawie taką jak moja pupa, kokarda na całą pupę. Zrobili mi w tym jeszcze fotografię. A na głowę włożyli mi, uhm, no, taką karuzelę z kwiatów. Popatrzyłam na siebie raz…

I z miejsca podniosłam wrzask. Ta-ak! Wrzeszczałam jak opętana.

SKOńCZCIE Z TYM! PROTESTUJę POD NIEBIOSA! NIKT MNIE NIE PYTAł O ZGODę!

Wyobrażacie sobie taką wcieloną niewinność na oczach wszystkich? Stawiającą czoło zebranym, tupiącą nogami, świadomą, że wszystko rujnuję. Wszystko rujnuję! Wszystko rujnuję! Rujnuję! Rujnuję! Rujnuję! Rujnuję! Rujnuję! Rujnuję! Rujnuję! Rujnuję!

Stojącą ze szprycą w ręce: “KTO BęDZIE MąDRY, KTO MNIE POPROSI O ZGODę, BO INACZEJ ZAłADUJę SOBIE W żYłę ALBO ZACZNę SNIFOWAć” — crack kokainę się snifuje, nie? — ZACZNę ROBIć, CO TAM SIę ROBI Z KOKAINą, TAK żE STANę SIę NARKO NA CAłE żYCIE, TAK SIę NAćPę, że mogę z tego umrzeć”.

Pan młody o mało nie dostaje zawału. Poważna sprawa. Wlecze mnie do zakrucji, wiecie, w to takie ustronne miejsce koło ołtarza, szepcze, ale jakby krzyczał: “Ty bachorze! Jak mogłaś popsuć taki dzień?”

A ja mu na to: “U-u, ta-ak, a ty mogłeś popsuć mi życie? Najpierw że będziesz się ze mną widywał tylko w poniedziałki, a teraz że się wyprowadzasz w ogóle do innego miasta”.

To on coś tam ple, ple, ple… “Leslie mieszka w Brantford. Leslie to moja żona i ja kocham Leslie”. Leslie, Leslie, Leslie, ple, ple, ple.

“O, niewiniątko, zakochałeś się, więc wolno ci robić, co ci się żywnie podoba, a ja to śmieć, śmieć, który możesz wyrzucić na śmietnik życia”.

Mówi, że jestem dość duża, żeby to zrozumieć. “TAK! Jestem dość duża, żeby zrozumieć? Więc czemu nie rozumiem? Czyja to wina? A może twoja po tym, co odkryłam?”

Mam tylko nie mówić o tym mamusi.

że kubek z tej konferencji, który ukradłam z mieszkania tatusia, był naprawdę własnością Leslie. Myślałam, że jest własnością tatusia, bo pochodzi z konferencji, na którą on jeździ co roku. Ale Leslie mi powiedziała, że jest jej. że była na tej samej konferencji co tatuś. Na kubku jest data 1997, a rodzice się nie rozeszli, dopóki babcia nie umarła w 99. “Więc odszedłeś od mamusi nie dlatego, że byłeś z nią nieszczęśliwy, tylko dlatego, że byłeś trochę za szczęśliwy z kimś innym na konferencji w 1997, kiedy jeszcze byliśmy rodziną”.

Milczenie. Milczenie w zakrucji. Do-obra.

Mówi, że życie jest bardzo skomplikowane i czasami ludzie, chociaż wcale tego nie chcą, zawodzą jeden drugiego.

“Tak, zawiodłeś nas — mówię mu na to. — Dlatego ja potrzebuję teraz trochę czasu, żeby to przetrawić, i chcę chodzić w swoim własnym ubraniu, a nie paradować za dziewczynkę z kwiatkami”.

I wtedy on powiedział, powiedział: “Masz świętą rację. Nie będziesz dziewczynką z kwiatkami, będziesz pierwszym drużbą. Wypożyczyłem dla ciebie smoking, wisi tam. Idź, włóż go i wkroczysz ze mną jako mój kumpel. Moja droga, moja kochana.”

“Naprawdę? — pytam. — Mówisz serio?”

“Naprawdę — odpowiada. — Mówię jak najbardziej serio”.

“Jest też cylinder?” — pytam.

“Tak, jest cylinder” — mówi.

Więc poszłam, włożyłam ten smoking i cylinder i chociaż nie bardzo umiem tańczyć, zatańczyłam na przyjęciu taniec tupankowy. I wszyscy się śmiali. Nawet mamusia tam była, naprawdę była, i też się śmiała, bo wszyscy myśleli, że zatańczę to głupie Kotek Napłotek, a ja zatańczyłam Freda Astaire'a, “Muzykę w deszczu”.

Naprawdę tak było, naprawdę w mojej głowie. W mojej głowie wcale nie byłam w tej sukieneczce. W mojej głowie…

Może to wcale nie tak wiele, czasami sama nie wiem, dlaczego uważam, że to wszystko moja wina, sama nie wiem, dlaczego. Czasami jedyne, co myślałam, to że tatuś myśli, że jestem taka brzydka. Może dlatego… dlatego odszedł… ale ja może jestem motylem. Tylko że może jestem teraz w kokonie. Może nikomu nie przyszło to na myśl, a ja może naprawdę jestem. I może się wykluję i mamusia i tatuś dojdą do wniosku, że jeśli się wykluję, to powinni wrócić do siebie i być moimi rodzicami, no nie, bo jestem naprawdę dobrym dzieckiem. Dziecko potrzebuje rodziców, nie? Więc, więc, więc…

Drachman: żeby zakończywać, to ja by chciałem powiadać sławny bulgoński legend, taka bardzo krócona powiastka, co mi go mamusia powiedała, kiedy ja płakał, a potem ja go powiedał mojemu synu, więc ja bardzo lubiem temu legendu. Ta-ak, bo ja mam syna, dwadzieścia dwa lata stary, mieszkuje w Stanach, ale nie o temu mówimy. Raz kiedyś, w kraju, co blisko jak waszy myśli, żył, był bardzo złośny gnomon i on wlazał przez okno w chata ze słomu i zerkował w łóżeczko, gdzie świeżo rodzona dziewczynka, a szeptował obietnicu rodzicom, które spali. “Uplecijcie temu dzieckowi koszyk, w któren ta dziecka będzie zbierać wszystko jej serca pragnienia, a jak ten koszyk pełny, to ja wrócem i zrobiem ta dziewczynka mądra”. Ja muszem się tu stanąć, żeby powiedzieć, że w Bulgonia ten gnomon dobro znany. On bardzo maciuńki, jak mój palczyk, taki specny rodzaj gnomona, co udawa robić jedno, a robi całkom co inne. Ale żeby zakończywać. W następne rano ten gospodarz on kosi słomu, a jemu żona pleci ten koszyk, i tak ta dziewczynka potem przez wiele, wiele lat, ona potem nosi ten koszyk przez życie i zbiera, zbiera wszystka, co tylko pragnie jej małe serduńko. Aż w koniec ten koszyk jest taki wcale pełny. A kiedy on pełny, ona go musi stawić. No, bo on za ciężko. Chociaż taka bardzo radość, to niemożliwie tak go nosić całki czas. Rozumicie? Więc stawi ten koszyk i idzie trochu się zdrzymać, tak trocheńku, a kiedy się zbudzi i wróci, widzi, że ten koszyk całko pusty! Jak to się zrobiło? Ano, w ten moment, po tylu długi latu, jawia jej się ten złośny maciuńki gnomon. Ona go widzi i krzycze: “Złodziej!” I zaczyna szukać po nim i po wszystka inna miejsca za swoje pokradzone rzeczy, aż widzi, że nic nie idzie znaleźć, nie została ani jedna jej pragnienia. Wszystki przepadły. Tak ona pada na swój koszyk i zaczyna lamentać: “Nic mi nie ostało, tylko ten mój żałość”. I tak lamentuje, tak płakuje, aż jej łzy wypełni całki koszyk. A kiedy ten koszyk już całko pełny, ten gnomon, on jej pokazuje: “Widzisz — mówi — twój koszyk nie jest już całko pusty, widzisz, jak w nim wcale pełno. Patrzy się”. I jak ona patrzy, widzi, że jej koszyk zmieni się w głęboki jezior, co się wypełni od jej całkiem życia i perli się całki od łez… Tak, tak, ona to wyraźno widzi. A na powierzchni, nad tą jej cało żałość, odbita w wodzie stoi ona.

step back back   top Top
University of Toronto University of Toronto